Audycja specjalna programu Nocny Patrol – 1 listopada
— Witam was na antenie. Tu program Nocny Patrol. Mówi Robert Erben.
Dzisiejsza noc nie jest jak inne. To nie jest noc sygnałów, pożarów, relacji z chaosu. Dziś — nie gonię śmierci. Dziś ją wspominam.
Pierwszy listopada. Noc jasna, pogodna. Nie ma mgły. Niebo czytelne, jakby samo chciało słuchać. Autostrada A4 jest cicha, rozciągnięta, niemal nierzeczywista.
W głośnikach cicho płynie muzyka. Lombard – Mr. of America.
„Kiedy gnasz znów przed siebie… w powodzi deszczu i łez…”
Ale dziś nie ma deszczu. Tylko czyste powietrze i szum opon na asfalcie.
Jeep toczy się równym tempem. Światła przecinają pustkę.
— Dzisiaj chcę wam opowiedzieć nie o tym, co dzieje się teraz. Ale o tych, którzy zostali na tej drodze.
Zwalniam przy starym wiadukcie.
— Trzy lata temu. Motocyklista. Yamaha. Leżał przy barierce. Tatuaż na przedramieniu: „Mama.” Pamiętam go, bo kobieta zadzwoniła do radia. Słuchała mnie, zanim jeszcze dowiedziała się od policji.
W tle słychać szept refrenu:
„Czerwony smak ryzyka… to zjawia się, to znika…”
— Kilometr dalej — dziewczyna w czerwonej osobówce. Poślizg. Indeks, bilety do Krakowa. Miała marzenia. Teraz tylko wspomnienie.
Radio CB szumi. Niepokojąco, miarowo.
— I chłopiec. Osiem lat. Zginął we śnie, z pluszowym misiem w ramionach. Jego ojciec zasnął za kierownicą. Nie zawsze śmierć krzyczy. Czasem po prostu milczy.
I wtedy dźwięk. Wiadomość. Głos w słuchawce z redakcji.
— Robert… dzwonią ludzie. Mnóstwo ludzi. Płaczą do telefonu. Mówią, że czują, jakbyś ich przeprowadzał przez wspomnienia. Jakby przez twoje słowa ich bliscy… wracali. Na chwilę. Na ten wieczór. Jakby byli tuż obok.
Robert milczy. Dłonie mocniej ściskają kierownicę.
„Tej autostrady szum głęboki… łaskawie mruczy mu do snu…” — cicho w tle, jakby radio znało jego myśli.
Jeep zjeżdża na pas awaryjny. 189 kilometr.
— To było tutaj — mówi. — Ja i mój kolega. Tylko my.
Maluch. Fiat 126P. Roztrzaskany, wciśnięty w pole. Jakby próbował się schować przed śmiercią.
— Podbiegłem z gaśnicą. Kolega z apteczką. Latarka w ręku. Światło drżało.
Zajrzałem od strony pasażera.
— Ciała zmiażdżone. Nie było ratunku. Ale… jedna rzecz mnie zatrzymała. Kontrolka. Na desce świeciła się lampka akumulatora. Mała, czerwona.
Włożyłem rękę, żeby wyciągnąć kluczyk. Odciąć napięcie.
I wtedy to poczułem.
— Coś ciepłego dotknęło grzbietu mojej dłoni.
Zamilkł. Głos zadrżał.
— To były oczy tego mężczyzny. Wypadły z oczodołów. Wisiały na szypułkach. I to właśnie ich dotknąłem. Bezwiednie.
„A serce złamanych… gorzkie łzy… drążą asfalt szarych dni…” — refren cicho opada, niemal szeptem.
— Stanąłem. Nie z przerażenia. Z poczucia, że na moment… dosłownie dotknąłem czegoś, co jeszcze chwilę temu patrzyło na świat.
Jeep rusza z powrotem. Reflektory znów przecinają drogę.
— Moi koledzy z radia powiedzieli, że ta noc jest inna. Że ludzie płaczą. Że dziękują. Za pamięć. Za głos. Za to, że mogą jeszcze raz… na chwilę… poczuć obecność tych, którzy odeszli.
Radio CB znowu szumi. Ale teraz… nie brzmi jak zakłócenie. Brzmi jak oddech.
— Tu Nocny Patrol. Mówi Robert Erben.
W tle:
„Ta autostrada sunie szlakiem gwiazd…”
— Jadę dalej. A oni… oni jadą ze mną.
Czerwone światła Jeepa nikną w oddali. Noc zostaje. Ale nie sama.
Dodaj komentarz