🎙️ Now playing: „Death Road” – the chilling new single by Robert Erben.Alone on a midnight highway, he speaks through the radio… telling stories of crashes, fate, and the silence that follows.Written and produced by Robert Erben.Released by ERBEN MUSIC, 2025.Turn the volume up. Death is on the air.
Autor: RobertErben
-
NOCNY PATROL – Voice from the Dark
A haunting blend of psychedelic rock and noir punk, this single tells the true story of Robert Erben – a journalist who spent seven years reporting live from the edge of life and death.
Broadcasting from the front seat of a Jeep on Poland’s dark highways, he gave voice to those who couldn’t speak anymore.
Now, his legacy returns as a raw, electrified tribute to truth, trauma, and midnight rides through silence and sirens.🎙️ For the ones who speak when it hurts. For those who drive into the dark.
(C) Erben Music 2025 -
Z asfaltu w niebo – Tajemnica Nocnego Patrolu
Wiemy więcej, bo widzimy więcej.
To jedno zdanie, wypowiedziane w radiowym dżinglu, stało się mottem operacji, która przez siedem lat łączyła ziemię z powietrzem, analog z nowoczesnością, a kierowcę z lotnikiem. Mało kto wiedział, że Nocny Patrol, znany słuchaczom z dynamicznych relacji z dolnośląskich dróg, był czymś znacznie większym niż tylko samochodem z CB-radiem. To była ewolucja, która przeniosła radiową obserwację w zupełnie nowy wymiar — i była jedyną taką akcją w Polsce.
Część I – Samochodowa Geneza Patrolu
Pierwsze relacje powstawały tam, gdzie wszystko miało swoje źródło — za kierownicą.
I nie byle jaką: srebrna BMW z welurową tapicerką i potężnymi halogenami była pierwszą mobilną bazą reporterską. Robert Erben, wyposażony w CB-radio, krótkofalówkę, telefon Nokia z anteną dłuższą niż kolejka do diagnostyki oraz papierową mapę, przemierzał Dolny Śląsk w poszukiwaniu wypadków.Z czasem pojawiły się kolejne pojazdy: Jeep Cherokee — szary, skórzany, z drewnianą kierownicą, Isuzu Trooper z brezentowym dachem i odblaskowymi pasami wkoło, wielki wygodny Ford, biała zwinna Mazda, stare Borewicze, czyli Polonezy, Mercedesy, VW, w tym również dzisiaj już kultowy tzw. banan, a na koniec czarne ładne Mitsubishi Pajero z napisem „Patrol”… a pomiędzy nimi i dziesiątki innych. Łącznie około kilkudziesięciu samochodów w ciągu siedmiu lat. Każdy inny, każdy z własnym klimatem, każdy był częścią większej misji.
To właśnie z tych samochodów Robert nieraz przesiadał się do powietrznych środków transportu, a potem wracał za kierownicę, kończąc noc dokładnie tam, gdzie ją zaczął — na drodze.
Część II – Samolotem do celu
Gdy korki stawały się nie do zniesienia, a dojazd do zdarzenia trwał wielokrotnie dłużej niż samo relacjonowanie, pojawiła się potrzeba zmiany perspektywy. Tak narodził się Powietrzny Patrol – nowy etap tej samej misji.
Lekkie szybkie samoloty, takie jak Wilga, Zlin, czy Gawron, dały reporterowi zupełnie nowe możliwości. Latające na wysokości zaledwie ok. 200 metrów, pozwalały na szybkie dotarcie do miejsc zdarzeń. Wyposażony w mapę, lornetkę i radiowe urządzenie nadawcze, Robert przemierzał Dolny Śląsk z prędkością wiatru — relacjonując zdarzenia drogowe, zanim zdążyły pojawić się w jakimkolwiek innym medium. Ta forma relacjonowania świata była absolutnie bezkonkurencyjna.
Część III – Patrol z Nieba
Gdy samoloty przestały wystarczać — pojawił się Mi-2. Policyjny niebieski nieco archaiczny już nawet te bez mała 25 lat temu śmigłowiec, który jednak mógł zawisnąć nad miejscem zdarzenia i dzięki temu stał się najdokładniejszym narzędziem radiowego oka.
Z tyłu kabiny Robert miał swoje stanowisko: dokładną mapę, mocną lornetkę, sprzęt do nadawania. Kontakt z pilotem przez intercom, relacje z powietrza, obecność funkcjonariuszy dolnośląskiej drogówki na pokładzie — wszystko to sprawiało, że Powietrzny Patrol osiągnął szczyt skuteczności.
To był nie tylko przeskok technologiczny. To było całkowite przedefiniowanie roli reportera. Już nie tylko uczestnik zdarzeń, ale obserwator całego systemu ruchu drogowego z lotu ptaka.
Ewolucja Jedyna w Swoim Rodzaju
Nocny Patrol to nie była jedna relacja z jednego samochodu.
To była siedmioletnia ewolucja, której nikt inny w Polsce nie przeprowadził.
Od czarnej nocy za kierownicą po słoneczne loty nad autostradą — cały czas dla jednego celu: informowania słuchaczy o tym, co dzieje się na drogach Dolnego Śląska.Zmieniał się sprzęt. Zmieniał się środek transportu. Ale nie zmieniało się jedno — głos Roberta Erbena. Głos, który mówił:
„Wiemy więcej, bo widzimy więcej.” -
NOCNY PATROL: GŁOS Z CIEMNOŚCI
Prawdziwa historia Roberta Erbena – dziennikarza, który przez prawie siedem lat był głosem z miejsc, gdzie życie kończyło się na oczach słuchaczy
To nie jest fikcja. To nie radiowy performance ani forma artystycznej prowokacji. To dokumentalna, wstrząsająco autentyczna historia człowieka, który stworzył w Polsce program, jakiego wcześniej nie było – i jakiego, po nim, nikt już nie odważył się powtórzyć.
Moim rozmówcą jest Robert Erben – z zawodu i wykształcenia specjalista od PR i dziennikarz, od lat kształcący się w nowej swojej pasji psychologii i psychotraumatologii; dziś już poza mikrofonem, ale wciąż noszący w sobie echo tamtych nocy. Przed 23 laty zakończył projekt, który rozpoczął się niemal trzy dekady temu. Jako reporter ponadregionalnej stacji radiowej z nadajnikami we Wrocławiu i Opolu, relacjonował z podwrocławskiej autostrady A4 i dróg przyległych przebieg najtragiczniejszych zdarzeń drogowych – na żywo, z kabiny Jeepa. Akcja ta nosiła nazwę Nocny Patrol.
Dziś wraca do tamtych chwil, do emocji, które zostawił na antenie – i do tych, które zostały w nim.
WYWIAD
Skąd w ogóle wziął się pomysł na „Nocny Patrol”? Czy to była potrzeba społeczna… czy raczej osobisty impuls? A może po prostu… nie mogłeś spać?
Robert Erben:
Idea programu Nocny Patrol wzięła się z dwóch czynników. Pierwszym był czynnik osobisty. Kilka lat przed rozpoczęciem pracy w tym radiu, pracując w innym wrocławskim radiu Frank, prowadziłem program z koleżanką, która zginęła w wypadku samochodowym. Gdy po kilku latach od tego zdarzenia miałem okazję pracować w radiu motoryzacyjnym, w radiu dla kierowców, chciałem zrobić coś, co poprawi bezpieczeństwo na drogach. Moi koledzy, którzy byli ratownikami drogowymi, zabrali mnie wtedy na jeden z ich patroli na autostradę. To było moje pierwsze zetknięcie ze śmiercią – i wtedy właśnie zrodził się pomysł programu.Kiedy po raz pierwszy wszedłeś na antenę z relacją na żywo z miejsca wypadku… co dokładnie czułeś?
Robert Erben:
Byłem pierwszy w Polsce, nie miałem się na kim wzorować, ani od kogo uczyć. Przypominały mi się amerykańskie filmy drogi z lat siedemdziesiątych, gdzie reporterzy robili coś podobnego. Pojechałem z ratownikami dwa dni przed Wigilią w 1995 roku. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z ciałem ofiary. Opisuję to w opowiadaniu „Mandarynka”. Wtedy zrozumiałem, że to ma sens – że warto o tym mówić.Czy pamiętasz moment, w którym dotarło do ciebie, że to, co robisz, to nie tylko relacja… ale że stajesz się głosem dla tych, którzy już głosu nie mają?
Robert Erben:
Tak, dlatego ta akcja trwała prawie siedem lat bez przerwy. Nigdy przedtem ani potem nikt nie realizował takiej operacji tak długo i z takim zaangażowaniem. Nocny Patrol ewoluował, rozwijał się wraz ze mną. Najpierw był to program z samochodu, potem dodałem Powietrzny Patrol z samolotu i na koniec z policyjnego śmigłowca Mi 2. Jednak w początkowej fazie Nocnego Patrolu jego nie tylko informacyjna siła dotarła do mnie po relacjach z dnia Wszystkich Świętych – 1 listopada – kiedy ludzie dzwonili do radia po moich wejściach i po prostu płakali. Dziękowali, że mówiłem w imieniu tych, którzy zginęli. Zrozumiałem, że to coś ważnego i potrzebnego. Także tym, który już nigdy nie wyruszą w kolejną podróż.Jak wyglądała twoja codzienność? Czy miałeś jakieś rytuały, ekipę, czy po prostu wyjeżdżałeś w noc jak samotny bohater noir?
Robert Erben:
Wyjeżdżałem bardzo często sam – najczęściej w nocy z piątku na sobotę, kiedy ruch na A4 był największy. Miałem wielu informatorów i wykształciłem coś na kształt intuicji. Jechałem w ciemność i często trafiałem tam, gdzie coś się wydarzało. To było jak radar, coś, czego dziś już nie mam. Czasami relacjonowałem co pół godziny, czasem co godzinę. Relacje trwały od kilkudziesięciu sekund do czasem kilku minut. Nadawałem z obszaru od Legnicy, przez Wrocław, aż za Opole. I tak – zdarzyło mi się pęknąć. Opowiadam o tym w historii o spalonych ciałach.Czy kiedykolwiek miałeś moment, w którym chciałeś to wszystko rzucić? Odciąć mikrofon, zgasić silnik i zniknąć?
Robert Erben:
Musiałem przestać, kiedy radio zmieniło właściciela. Ale dopóki mogłem, robiłem to bez przerwy. Tylko moja własna psychika czasem mówiła: „dość”. Nigdy jednak nie miałem wątpliwości, że ta misja była potrzebna. Nocny Patrol zweryfikował biznes i nowi zarządcy stacji. Dla nich ta akcja była chyba – bo tego nikt mi nigdy nie powiedział wprost – kłopotliwa. Nie mieściła się w żadnym formacie. Była na swój sposób również nieprzewidywalna. Komercyjne radio ma dawać zabawę, grać muzykę. To chyba jest tańsze i łatwiejsze w realizacji. A ja mogłem nieopatrznie zacząć w piątek wieczorem na otwarcie weekendu mówić o śmieci na drodze.Po co dziś powstaje ta strona internetowa? Co chcesz przekazać nowemu pokoleniu, które nie zna tej historii?
Robert Erben:
Po pierwsze – ostrzegam. Uważajcie na siebie. Na drogach tak naprawdę nie zmieniło się nic. Po drugie – chcę zostawić ślad. Od zakończenia akcji minęły ponad 23 lata. Dziś mamy GPS-y, nawigację, aplikacje. Ale wtedy, na początku komercyjnych mediów w Polsce, było radio. I był taki program. I był Robert, który wierzył, że warto mówić, zanim będzie za późno.Na koniec… jedno zdanie dla tych, którzy cię wtedy słuchali – i jedno dla tych, którzy dopiero dziś dowiadują się, kim byłeś.
Robert Erben:
Dziękuję, że słuchaliście wtedy i dziękuję, że czytacie ten wywiad dzisiaj. A w drodze i na drodze, jeździjcie, prowadźcie tak, żeby każda podróż miała swój bezpieczny koniec.
Życzę wam tylu wyjazdów, co i powrotów do domu.
Mówił Robert Erben. -
Rutyna zabija najlepszych
Robert Erben jechał swoim Jeepem Cherokee, patrząc przed siebie z rosnącym niepokojem. Radio grało piosenkę Tomasza Szweda: „Jadę nocą, jadę dniem, tysiąc mil za tysiącem…” Letnie słońce zalewało drogę blaskiem. Głęboko zielone pola po obu stronach autostrady falowały na lekkim wietrze. Powietrze pachniało trawą i gorącym asfaltem.
W głowie Roberta kołatała się jedna myśl: to pewnie nic poważnego. Stłuczka. Może awaria. Przecież to zamknięty odcinek. Przecież tu jeździli tylko profesjonaliści.
Nie powinno było się nic stać.
A jednak…
Im bliżej był miejsca zdarzenia, tym bardziej zaciskał palce na kierownicy. Gdzieś w środku czuł, że to nie będzie zwykła interwencja.
W końcu to zobaczył. I zrozumiał.
Dwie ciężarówki. Ogromne maszyny. Zmiażdżone. Bez życia.
Robert zjechał na pobocze. Na chwilę zamknął oczy. Wziął głęboki oddech. Potem chwycił mikrofon.
– Tu Robert Erben… Nadaję dla was na żywo z akcji Nocny Patrol… – zaczął cicho, niemal szeptem. – Jest piękny dzień. Słońce wysoko. Zielone pola po horyzont. A ja stoję przed tragedią.
Przełknął ślinę.
– Dwie ciężarówki. Dwaj kierowcy. Dwaj profesjonaliści.
Słowa wychodziły z niego powoli, ciężko.
– Ludzie, którzy budowali tę drogę. Codziennie. Ludzie, którzy znali każdy metr tej trasy… I którzy dziś zapomnieli, że rutyna zabija.
W tle radio cicho sączyło się przez ciszę: „Droga długa, ciężki sen, tylko radio gra coś w tle…”
– Może to był tylko moment. Jedno mrugnięcie okiem. Jedna myśl za daleko. Jedno westchnienie więcej.
Robert spojrzał na pustą, szeroką drogę, na falujące w oddali zielone pola. Na cienie ciężarówek, które jeszcze rano były symbolem pracy i życia. Wkoło krzątali się ratownicy i strażacy. Ale już nic nikt nie mógł zrobić.
– Nie oceniam ich – powiedział po chwili. – Nie wolno nam tego robić. Bo każdy z nas… Każdy z nas kiedyś zaufał rutynie.
Głos mu zadrżał.
– Chciałbym tylko, żebyśmy o nich pamiętali. Jako o ludziach, którzy każdego dnia robili coś ważnego. Którzy nie wrócą już nigdy do domu. Bo rutyna… nie wybacza nawet najlepszym.
Zakończył nadawanie.
W kabinie Jeepa zapadła cisza, cięższa niż wszystko, co przed chwilą powiedział.
Letni wiatr przynosił zapach nagrzanego powietrza pomieszany z nutą oleju i paliwa z roztrzaskanych ciężarówek. A w tle wciąż, jak cichy lament, płynęła piosenka.
I tylko jedna myśl nie chciała ucichnąć:
Rutyna zabija.
-
Spalona mapa
To była piękna, wiosenna niedziela. Taka, którą człowiek chciałby zapamiętać jako lekki dzień. Zieleń aż biła po oczach. Pola przy drodze pachniały świeżością, a powietrze było tak przejrzyste, że aż dziwiło, jak może się tak zmienić w jednej chwili.
Dwa samochody. Zwykłe zderzenie — tak to się zaczęło.
Jeden z nich wiózł trzy osoby, drugi dwie.
Żadnych wielkich prędkości. Żadnego pisku opon, który ostrzegłby przed tym, co zaraz się wydarzy. Tylko zgrzyt, uderzenie na lekkim zakręcie i cisza. Przez krótką chwilę.
Paliwo zaczęło się lać po asfalcie. Ktoś później mówił, że to od nagrzanych silników, może od słońca — nieważne. Wystarczyła iskra. Może z tłumika, może z otartego metalu. W jednej sekundzie płomień wspiął się po karoserii jak po suchym papierze.
A potem była już tylko pożoga.
Byłem tam. Jechałem jako reporter Nocnego Patrolu. Jeepem. Zatrzymałem się przy rowie, nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od nich. Wysiadłem i usłyszałem… Ich krzyki. Takie, których się nie zapomina. Ludzie, zakleszczeni w roztrzaskanych wnętrzach, błagający przez ogień. Nie mogli się ruszyć. Nie mogli się wydostać.
Plastik z wnętrza topił się jak świeca. Tapicerka dymiła i syczała. Zapach był nie do opisania. Palący się samochód ma swój własny odór — słodkawy, duszący. Ale spalane ciało… to już inna historia. To coś, co wbija się w pamięć i nie puszcza. Nawet jak wciągasz świeże powietrze, czujesz to pod spodem. Kierowcy z innych samochodów i mieszkańcy z nieodległych domów próbowali wyciągać rannych. Bez skutku. Piekielny ogień i nieziemski żar blokował drogę ratownikom.
I to wszystko działo się tuż obok zielonych pól. Tych pachnących, kwitnących, takich, które kojarzą się z piknikiem, z rodziną, z czymś dobrym. Kontrast był nie do zniesienia.
Ludzie, którzy wracali z weekendu, zatrzymywali się. Wysiadali z najpierw dziesiątek a potem może i setek aut. Droga była całkowicie zablokowana w obu kierunkach. Nie podchodzili zbyt blisko. Stali w milczeniu. Niektórzy trzymali dzieci za ręce i jakby chcieli zasłonić im oczy. Inni tylko patrzyli. Z niedowierzaniem. Z przerażeniem. Jakby to był zły sen, który wydarza się w biały dzień.
A ja mówiłem… „Tu mówi Robert Erben i program Nocny Patrol. Obok mnie właśnie zginęło pięć osób w dwóch spalonych samochodach. Droga w stronę Kłodzka jest nieprzejezdna…”. Mówiłem przez radio, na żywo. Głos mi drżał, ręce też. Ale mówiłem. Bo ktoś musiał.
Strażacy przyjechali prawie od razu. Gasili już jednak nie pożar — gasili ciszę, która rozlała się po tym miejscu jak dym. Ciała wyciągano długo. Powoli. Delikatnie, choć nie było już czego ratować. Tylko spokój trzeba było przywrócić. Jakiś chłopak stał obok i powtarzał szeptem: „To się nie mogło wydarzyć. Przecież to był taki ładny dzień…”
I rzeczywiście — był. Jakby świat zupełnie nie wiedział, że w jednym punkcie jego mapa właśnie się przepaliła.
Kiedy kończyłem relację, mój głos cichł. Już nie było co mówić. Tylko patrzyłem. Na zniszczone wraki, na pole pełne zieleni, na ludzi, którzy milczeli, jakby w tej ciszy próbowali odnaleźć jakiś sens. Ale tam nie było nic. Tylko dym, który powoli znikał w wiosennym powietrzu.
I wtedy zrozumiałem — nie każda historia musi mieć morał. Czasem wystarczy ją opowiedzieć i pozwolić jej wybrzmieć… w ciszy.
-
Cienie przy drodze
Audycja specjalna programu Nocny Patrol – 1 listopada— Witam was na antenie. Tu program Nocny Patrol. Mówi Robert Erben.
Dzisiejsza noc nie jest jak inne. To nie jest noc sygnałów, pożarów, relacji z chaosu. Dziś — nie gonię śmierci. Dziś ją wspominam.
Pierwszy listopada. Noc jasna, pogodna. Nie ma mgły. Niebo czytelne, jakby samo chciało słuchać. Autostrada A4 jest cicha, rozciągnięta, niemal nierzeczywista.
W głośnikach cicho płynie muzyka. Lombard – Mr. of America.
„Kiedy gnasz znów przed siebie… w powodzi deszczu i łez…”
Ale dziś nie ma deszczu. Tylko czyste powietrze i szum opon na asfalcie.Jeep toczy się równym tempem. Światła przecinają pustkę.
— Dzisiaj chcę wam opowiedzieć nie o tym, co dzieje się teraz. Ale o tych, którzy zostali na tej drodze.
Zwalniam przy starym wiadukcie.
— Trzy lata temu. Motocyklista. Yamaha. Leżał przy barierce. Tatuaż na przedramieniu: „Mama.” Pamiętam go, bo kobieta zadzwoniła do radia. Słuchała mnie, zanim jeszcze dowiedziała się od policji.
W tle słychać szept refrenu:
„Czerwony smak ryzyka… to zjawia się, to znika…”— Kilometr dalej — dziewczyna w czerwonej osobówce. Poślizg. Indeks, bilety do Krakowa. Miała marzenia. Teraz tylko wspomnienie.
Radio CB szumi. Niepokojąco, miarowo.
— I chłopiec. Osiem lat. Zginął we śnie, z pluszowym misiem w ramionach. Jego ojciec zasnął za kierownicą. Nie zawsze śmierć krzyczy. Czasem po prostu milczy.
I wtedy dźwięk. Wiadomość. Głos w słuchawce z redakcji.
— Robert… dzwonią ludzie. Mnóstwo ludzi. Płaczą do telefonu. Mówią, że czują, jakbyś ich przeprowadzał przez wspomnienia. Jakby przez twoje słowa ich bliscy… wracali. Na chwilę. Na ten wieczór. Jakby byli tuż obok.
Robert milczy. Dłonie mocniej ściskają kierownicę.
„Tej autostrady szum głęboki… łaskawie mruczy mu do snu…” — cicho w tle, jakby radio znało jego myśli.
Jeep zjeżdża na pas awaryjny. 189 kilometr.
— To było tutaj — mówi. — Ja i mój kolega. Tylko my.
Maluch. Fiat 126P. Roztrzaskany, wciśnięty w pole. Jakby próbował się schować przed śmiercią.
— Podbiegłem z gaśnicą. Kolega z apteczką. Latarka w ręku. Światło drżało.
Zajrzałem od strony pasażera.
— Ciała zmiażdżone. Nie było ratunku. Ale… jedna rzecz mnie zatrzymała. Kontrolka. Na desce świeciła się lampka akumulatora. Mała, czerwona.
Włożyłem rękę, żeby wyciągnąć kluczyk. Odciąć napięcie.
I wtedy to poczułem.
— Coś ciepłego dotknęło grzbietu mojej dłoni.
Zamilkł. Głos zadrżał.
— To były oczy tego mężczyzny. Wypadły z oczodołów. Wisiały na szypułkach. I to właśnie ich dotknąłem. Bezwiednie.
„A serce złamanych… gorzkie łzy… drążą asfalt szarych dni…” — refren cicho opada, niemal szeptem.
— Stanąłem. Nie z przerażenia. Z poczucia, że na moment… dosłownie dotknąłem czegoś, co jeszcze chwilę temu patrzyło na świat.
Jeep rusza z powrotem. Reflektory znów przecinają drogę.
— Moi koledzy z radia powiedzieli, że ta noc jest inna. Że ludzie płaczą. Że dziękują. Za pamięć. Za głos. Za to, że mogą jeszcze raz… na chwilę… poczuć obecność tych, którzy odeszli.
Radio CB znowu szumi. Ale teraz… nie brzmi jak zakłócenie. Brzmi jak oddech.
— Tu Nocny Patrol. Mówi Robert Erben.
W tle:
„Ta autostrada sunie szlakiem gwiazd…”— Jadę dalej. A oni… oni jadą ze mną.
Czerwone światła Jeepa nikną w oddali. Noc zostaje. Ale nie sama.
-
Nocny Patrol – Mandarynka
Opowieść Roberta Erbena
Jeep Cherokee przecinał noc jak łódź w morzu mgły. Autostrada A4 milczała, pusta, rozciągnięta między Dolnym Śląskiem a Opolszczyzną jak cicha nitka przeznaczenia. Za kierownicą siedział Robert Erben — nie szukał niczego konkretnego, nie miał wezwania. Po prostu jeździł. Nocami. Tak jak zawsze.
W głośnikach sączyła się znajoma piosenka. „Camouflage” Stana Ridgwaya. Ciężki bas, miękki głos. Opowieść w opowieści. Słuchał jej setki razy, ale tylko w nocy brzmiała naprawdę.
„Wietnam… pluton zniknął… pojawił się wielki milczący żołnierz…”
Znał to na pamięć. I wtedy — coś przed nim błysnęło. Cień. Migotanie.
Zjechał lekko na prawo. Zwolnił. Kilkaset metrów dalej zobaczył ten obraz: TIR, zatrzymany w poprzek drogi, wielka biała naczepa świecąca w reflektorach Jeepa jak ściana w kostnicy. I wbity pod nią Volkswagen Golf.
Z Jeepa wysiadł bez słowa. Pierwszy krok — szkło pod butem, dźwięk jak łamany lód. Drugi — plastik, który strzelił pod ciężarem. Wszystko błyszczało od oleju, rozsypanych odłamków. Jakby eksplodowało życie. Zobaczył krew…
Podszedł do Golfa. Od strony pasażera drzwi były zablokowane. Szarpnął. Metal jęknął, zawias puścił. W środku siedział mężczyzna. Martwy. Twarz spokojna, skroń rozbita przez wciąż otwarty schowek.
Na jego kolanach leżała mandarynka. Obrana do połowy. Skórka zwisała z palców. Z ust wystawała nitka miąższu. Pachniała słodko, ciepło. Nienaturalnie żywo jak na to miejsce.
Kątem oka zobaczył coś dalej — ciało. Kierowca. Wyrzucony z auta. Twarz wbita w asfalt. Nie żył.
Z tyłu Golfa — otwarty bagażnik. Rozrzucone prezenty. Lalka z oderwaną ręką. Klocki rozsypane po trawie. Karton z niemieckimi napisami. I jedna paczka w papierze z reniferami, z naklejką: „Für Zuzia. Frohe Weihnachten.”
Syreny pojawiły się z oddali. Najpierw jedna. Potem druga. Ale Robert był pierwszy. Zawsze był pierwszy.
Wsiadł do Jeepa. Chwycił mikrofon.
— Witam na antenie radia… Tu program Nocny Patrol. Mówi Robert Erben. Autostrada A4, kierunek Opole. Wypadek. Volkswagen Golf wbity pod zawracającą naczepę. Obaj mężczyźni nie żyją.
Cisza.
— Wracali z Niemiec. Dwa dni przed Wigilią. Zabawki dla dzieci… leżą teraz w pośniegowym błocie. Lalka w kałuży oleju. Paczka dla Zuzi. Mandarynka jeszcze pachnie. Ale w ich domach świąt już nie będzie…
– Czasem myślę, że ta droga to żywa istota. Że wybiera sobie ludzi. A ja… ja tylko jestem tam, gdzie mnie posyła. Nazywam się Robert Erben. I to był Nocny Patrol.
Oparł głowę o zagłówek.
I wtedy… wróciło.
Świdnica. Koniec lat osiemdziesiątych. Zima. Żółta Łada. Ojciec prowadzi. Matka śpi owinięta szalikiem. Robert — mały chłopak z tyłu — siedzi z nosem przy szybie. Na kolanach mandarynka. Ojciec podał mu ją przez ramię, mówiąc: „Tylko nie jedz całej od razu.”
Obierał ją wolno, kawałek po kawałku. Skórkę zwinął w spiralę. Nie chciał, żeby się skończyła.
Teraz nie miał mandarynki. Miał tylko wspomnienie. I ten sam zapach w powietrzu.
Przekręcił kluczyk w stacyjce. Jeep zawarczał. Otworzył okno.
Wyciągnął paczkę papierosów i swoją Zippo z symbolem wilka. Przekręcił kciukiem iskrownik i pojawił się zloty płomień. Zaciągnął się. Głęboko.
Dym powoli wydostał się przez uchyloną szybę, mieszał się z zimnym powietrzem.
Z głośników Jeepa popłynęły ostatnie takty „Camouflage”. Cicho. Jak echo po kimś, kto zniknął.
Jeep ruszył. Czerwone światła oddalały się powoli w gęstniejącej mgle. I zniknęły.
A noc znów została sama.